Jesienią 2012 r złożyłem pozew o rozwód.
Pozew miał charakter polubowny, mieliśmy wszystko ustalone,
tak mi się wtedy wydawało. Nie w ziołom pod uwagę ze moja żona tak naprawdę
nigdy nie wierzyła w to ze odważę się na ten krok. Wiadomość o fakcie ze
złożyłem dokumenty w sądzie było dla niej ciosem, a jeszcze większym dla
teściowej. Która zupełnie nie potrafiła zdzierżyć faktu ze pies ośmielił się
postawić? Pierwszą rozprawę wyznaczoną na luty 2013 r trzy miesiące po złożeniu
wniosku.
Miałem adwokata, panią mecenas poleconą mi przez kolegę,
którego sprawę prowadziła jakieś dwa lata wcześniej, był zadowolony z
przebiegu.
W moim przypadku okazała się totalną porażko, przeciwnik ją
zupełnie przerósł.
Na pierwszej rozprawie moja zona odrzuciła ustalone przez
nas wcześniej warunki i odpowiedziała atakiem. Oskarżając mnie o podwójne
życie, o życie w konkubinacie. Prze de wszystkim, co to słowo oznacza. Nigdy
nie prowadziłem podwójnego gospodarstwa domowego, jak już pisałem wcześniej
wszystko, co robiłem było dla niej dla naszego domu. Fakt ze miałem wyskoki na
bok, ale nigdy w żaden sposób nie próbowałem nawet się z nikim wiązać a co
dopiero, konkubinat.
Moje życie się totalnie zawaliło. Składając pozew wiedziałem
ze nie ma innego wyjścia, ale miałem jakiś plan jakieś perspektywy na życie jak
po tej rozprawie stanąłem pod ścianą bez jakiejkolwiek perspektywy na
przyszłość.
Moja żona razem z mamusią postanowiły wypuścić mnie w
skarpetkach.
Ta pierwsza rozprawa w sumie w gule się nie odbyła, została
odroczona. Żona złożyła drugi pozew, oskarżając wyłącznie mnie o rozpad tego małżeństwa.
Została wyznaczona data kolejnej rozprawy, świadkowie do
przesłuchania, później następna i tak dalej. Wyciąganie kolejnych brudów,
niektóre nie powinny wyjść poza nas dwoje, inne były tak błahe ze aż żałosne.
Na przykład ze kiedyś gdzieś na jakimś wyjeździe przyczepiłem się do żony ze
źle zrobiła mi kawę.
O gruncie rzeczy mogłem się tego spodziewać, rodzina mojej
żony jest do tego zdolna.
Zawiodłem się najbardziej na ludziach, których uważałem za
przyjaciół, ludzie, z którymi wiele przeszliśmy i bardzo dużo wiedzieli o
naszym życiu. Wiele zrobiłem dla tych ludzi i uważałem ze jak powołam ich na
świadków to powiedzą przynajmniej prawdę. Potrzebowałem ich pomocy, sądziłem ze
ją otrzymam tak jak pomagałem im wielokrotnie bez najmilejszego namysłu, gdy
jej potrzebowali. Nie przypuszczałem ze odmówią zeznań.
A jednak.
Jak to mówią
prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie?
Rozpraw było dziewięć trwało to rok. W grudniu 2013r, gdy
oboje byliśmy wyczerpani do granic możliwości, ustąpiłem zgadzając się na
warunki, która mi zaproponowali. Ale straciłem wszystko, straciłem osiemnaście
lat swojego życia a na dodatek zostały zasądzone alimenty wyższe niż płaci
jeden z cele brytów, którego majątek szacuje się na kilka milionów zł.
Ja nie mam żadnego majątku a moje konto jest na debecie.
Gdzie tu jest sprawiedliwość, jak tu wierzyć w
sprawiedliwość? Sprawiedliwości nie ma na tym świecie a na pewno nie w tym
kraju.
Ja zostałem z niczym a moja eksżona dostała wszystko.
Tylko, czemu jeszcze utrudnia mi kontakty z córką.